Byłem w jednostce karnej - Dariusz Morsztyn | | |
część pierwsza | część druga | część trzecia | część czwarta
Część pierwsza
Byłem w jednostce karnej, czyli wspomnienia z wojska
Preludium. Tak to się miało zacząć.
Każdy mężczyzna wie co to znaczy otrzymać w wieku "przedpoborowym" wezwanie na WKU.
Byłem studentem Studium Wychowania Fizycznego w Olecku (nawiasem mówiąc żałuję, że już ta uczelnia nie istnieje, bo była to naprawdę dobra - AWF warszawski nie dał mi tyle co ona) i otrzymałem pierwsze wezwanie na komisję poborową. Otrzymałem!?? Moja mama mi je odebrała, o zgrozo! Pierwsze przykazanie dla matek kiedyś brzmiało: "Nie odbierać listów z WKU dla synów"! Moja mama odebrała... Ale pewny tego, że jako uczeń - student dostanę odroczenie odbywania służby wojskowej, wracając ze szkoły do domu beztrosko udałem się do ełckiego WKU.
Był piątek, ja śpieszyłem się do odbycia kolejnej zbiórki harcerskiej z moją drużyną (Czarna 15), więc aby przyśpieszyć sprawę (a w WKU była spora kolejka ) - załatwiłem sobie wejście bez kolejki (nota bene nikt z oczekujących poza mną nie spieszył się do tego co jest w środku sali).
Wchodzę więc na "pewniaka" trzymając w garści zaświadczenie ze szkoły. Myślę sobie: to formalność, "raz ciach" i spokojnie wrócę do domu...
Odbyło się rzeczywiście szybko. Okazało się, że mam za dużo lat i odroczenie na szkołę mi nie przysługuje. Po 20 minutach wyszedłem z pokoju jak uderzony "obuchem" w głowę, a w ręku trzymałem nakaz stawienia się za tydzień w jednostce wojskowej w Toruniu... Pewność moja odfrunęła.
Jakim cudem udało się wtedy odwołać tą decyzję "Bóg raczy wiedzieć". Fakt jednak, że do Torunia nie poszedłem.
Drugie podejście. Już spokojnie.
Po skończeniu Studium zatrudniłem się najpierw w Referacie Oświaty na ulicy Cierniaka. Przez około 1 miesiąc byłem tam "sekretarką" i dosłownie przepisywałem na maszynie 1 (słownie jedną) listę - ucząc się pisać na maszynie. Później trafiłem do szkoły w Tuchlinie.
Nie było to proste - jako nauczyciel WF-u miałem do dyspozycji: jedną piłkę, materac i gwizdek... Ale atmosfera pracy była rewelacyjna. Nawet Henryk Sienkiewicz, z powodu którego później zmieniłem zawód, będący tam dyrektorem był jeszcze zupełnie normalnym i porządnym człowiekiem.
Przyszła jednak jesień 1989 roku i nieuniknionym było ponowne stawienie się w WKU.
Moje już wtedy przekonania pacyfistyczne określały negatywny stosunek do służby wojskowej. Dzisiaj bym po prostu odmówił pójścia "w kamasze". Ale wtedy nie było ani służby zastępczej ani żadnej innej możliwości uniknięcia tego wątpliwego obowiązku, a oszukiwanie i symulowanie zdrowotne nie leżało w mojej naturze. W tamtych latach istniała tylko jedna organizacja zajmująca się protestowaniem przeciwko służbie wojskowej - Wolność i Pokój (WiN). Jej członkowie palili książeczki wojskowe, robili akcje uliczne, odmawiali pełnieniu służby wojskowej. Było to bardzo odważne działanie i tacy ludzie byli dla mnie naprawdę KIMŚ. Za swoją odmowę skazywano ich na więzienie.
Nie ukrywam, że bardzo mi to było bliskie ale strach przed pójściem do więzienia był większy. Drugim powodem zdecydowania się na odbycie służby był fakt, że w tamtych czasach najważniejszą dla mnie sprawą było prowadzenie drużyny i organizacji, którą założyłem (Harcerski Ruch Ochrony Środowiska) - nawet nie wyobrażałem sobie, że z powodu mojej decyzji mogła się ona (drużyna i organizacja ) rozpaść.
Zdecydowałem więc, że idę do wojska i nic już w tym temacie nie kombinuję. Ale postanowiłem, że mój pobyt tam nie będzie normalny....
Po pierwsze próba. Zdobywałem wtedy stopień harcerski "Harcerz Orli" i jednym z wymogów, które przyjąłem, że przez okres pobytu w wojsku ani razu nie wypowiem wulgarnego słownictwa. Było to jak się wszyscy domyślają trudne postanowienie....wszak wojsko z wulgaryzmów słynie.
Jestem niezmiernie dumny z faktu, że próbę tą przeszedłem idealnie i trwa ona do dziś ( nie używam w ogóle wulgarnego słownictwa). Nie ukrywam też, że podczas pobytu w jednostce było to bbbbaaaardzo trudne. Miałem ciągle w głowie taki obraz przedstawiający kłębowisko brzydkich wyrazów (podobne do kiedyś istniejącej zabawy dla dzieci - z plastiku wykonanych popularnych wyrazów z których układało się zdania). Ta wizja prześladowała mnie ciągle. Ale udało się.
Okres pierwszy - "w wojsku jak u mamy...."
W wieku 24 lat, jako dojrzały już facet trafiłem do szkółki podoficerskiej w jednostce wojskowej 22-25 w Orzyszu. Można powiedzieć że nic lepszego się nie mogło trafić - byłem prawie w domu. Kto we, gdzie mieszkałem (Wojska Polskiego 11), ten zrozumie, że w historii jednostki nigdy nikt nie miał bliżej do domu. Wiążą się z tym różne anegdotyczne historie i wręcz rekordy. Np. od ogrodzenia własnej jednostki do mojego domowego pokoju miałem 10 kroków. Gdy miałem wartę (wartownia graniczy z moim ogrodem), to mogłem zrywać własne warzywa przez siatkę. Zawsze wartę zaczynałem tym, że dzwoniłem do domu (miałem z wartowni bezpośredni, darmowy telefon na wojskowej linii) i zamawiałem u siostry zapiekanki, które ona donosiła mi do siatki za kilka minut. W jednostce wojskowej miałem mnóstwo znajomych (mój ojczym w stopniu podpułkownika był wtedy komendantem garnizonu) - właściwie trudno abym kogoś nie znał. Chodziłem wcześniej do klasy z córką dowódcy, większość rodziców moich podopiecznych z drużyny spotykałem na terenie jednostki. Jednym słowem byłem u siebie.
Jedno zdarzenie szczególnie charakteryzuje moją sytuację. W pierwszym miesiącu pobytu w jednostce (tzw. "unitarka") gdzie starsi kaprale szczególnie wyżywają się na "młodym wojsku" mieliśmy na baterii (odpowiednik kompanii w artylerii) takiego draba. Nazywał się Matysek (o ile dobrze pamiętam i był jedynym żołnierzem czynnej służby starszym ode mnie o rok). ów postrach młodych żołnierzy został pewnego ranka, przed kolejną wizytą generalską w Orzyszu wezwany do sprzątnięcia posesji na mieście. Tą posesją okazało się moje prywatne podwórko, które żołnierze wygrabili i wysprzątali tak aby oko generalskie przejeżdżające przez miasto było zadowolone. Pod koniec pracy moja przezorna mama, gdy się dowiedziała, że żołnierze są z mojego oddziału - zaprosiła ich na poczęstunek i wino domowej roboty... Takie to było moje wojsko.
Starszy Kapral Dariusz Morsztyn
|