Byłem w jednostce karnej - Dariusz Morsztyn | | |
część pierwsza | część druga | część trzecia | część czwarta
Część czwarta
Okazało się jednak, że po raz kolejny nie doceniłem "przeciwnika". Rano ktoś z najwyższych dowódców jednostki - marzec 1990 rok - celowo zamienił mi przydział służbowy i skierował w najgorsze z możliwych miejsc... do jednostki karnej w Orzyszu.
Poczułem się jak "zbity pies".
Od pierwszych kroków jakie postawiłem w tym miejscu (dzisiaj podobno imprezowy lokal) czułem się tragicznie. To było więzienie. I nie miało to znaczenia, że ja tam miałem być obsługą (popularnie nazywano nas "gestapo"). I tak to było karą. Już wtedy moje przekonania były totalnie prawicowe i pacyfistyczne, a tu trafiłem do samego piekła. Spędziłem tam 10 dni i było to bez wątpienia 10- najgorszych dni mojego życia. Wolałbym być tam skazanym (co mi później groziło) niż być tam klawiszem. Wszystkie czynności, jakich musiałem dokonywać wobec skazanych (tzw. "tygrysów") były dla mnie niezwykle trudnymi: liczenie ich kilkadziesiąt razy na dzień, zamykanie w salach, zabieranie im butów, sznurowadeł i pasków na noc (aby się nie powiesili) itd.. Nawet jedzenie było tak mało przyjemne. Nie można było np. wstać i podejść po dolewkę lub chleb. Podnosiło się do góry rękę i natychmiast jakiś "tygrys" biegł aby przynieść co trzeba. To było dla mnie upokarzające. Ale nic nie mogłem zrobić. Wyjść na przepustki praktycznie się nie dało.
Pamiętam zajęcia polegające na tym, że w ciepły bardzo dzień (pierwsze dni marca) cały oddział skazanych biegał godzinami w pełnym oporządzeniu i w tzw. "bechatkach" (ciepłe kurtki wojskowe) wokół boiska. My siedzieliśmy na trawie, a jakiś oficer znęcał się nad żołnierzami. Do innych kaprali powiedziałem, że to nie ludzkie. Odpowiedzieli mi, że to już nie ta jednostka. Od roku czasu obowiązuje tu także humanizacja. Jeszcze rok temu ten sam oficer zakładał się z innym z którego oddziału na zajęciach poligonowych karetka odwiezie więcej żołnierzy....
W tych warunkach poczułem się naprawdę źle. Jak miałem się czuć - byłem "klawiszem" w więzieniu. Z resztą osadzeni , to nie byli jacyś recydywiści - to normalni ludzie. Większość z nich trafiła do Orzysza za zwykłe spóźnienie z przepustki.
Zacząłem mieć kłopoty z sercem. Bałem się, że mogę tego dłużej nie wytrzymać. Czasami zdarzały się też tragiczne sytuacje, które zapamiętam do końca życia. Przyjmowałem kiedyś służbę podoficera na kompanii. Służbę obejmował wyjątkowo wredny człowiek. Dziś nie pamiętam jego nazwiska, choć czasami spotykam go na ulicach w Orzyszu. W późniejszych latach, gdy pracowałem jako nauczyciel postanowiłem, że celowo nie będę poznawał jego nazwiska. Bałem się, że gdybym musiał uczyć jego dzieci mogłoby to wpłynąć na moje relacje do nich. Dziś jednak chcę poznać jego nazwisko - przed takimi ludźmi powinno się ostrzegać innych.
Ten chorąży gdy przyjmował służbę oficera dyżurnego jednostki miał zwyczaj stawiania wszystkich podoficerów na baczność i wyzywania ich, używając najgorszych możliwych wulgaryzmów. Stałem tam wtedy na baczność, a ten człowiek obrażał mnie i innych tak, jak nigdy nikt inny w moim życiu. Robił tak podobno dlatego, że rzekomo później lepiej pełniliśmy służbę.... Był to cham nad chamy. Nigdy drugi raz w życiu nie spotkałem takiej kreatury. Zresztą trzeba przyznać, że (mówiąc bardzo dyplomatycznie) trudno było znaleźć w tej jednostce normalnego żołnierza zawodowego. Oni albo trafiali tam za karę, albo byli specjalnie dobierani. Był wśród nich jeden pozytywny wyjątek. Szczerze mówiąc, aż dziw bierze, że taki tam się trafił. To pełniący tam funkcję Z-cy Dowódcy ds. wychowawczych - mjr Marcinkiewicz (późniejszy dowódca jednostki w Bemowie Piskim). To był naprawdę jedyny człowiek z którym mogłem tam porozmawiać. Bardzo mi pomógł w wydostaniu się z tego przeklętego miejsca. Znowu "stanąłem dosłownie na głowie" i z pomocą kilku posłów wywalczyłem przeniesienie. Po 10 dniach pobytu w osławionej jednostce karnej w Orzyszu trafiłem ponownie do.....Rzeszowa. Wszyscy (i ja także ) dosłownie zgłupieliśmy. Ale ja nie chciałem już nic zmieniać. Tym razem chciałem być już tylko jak najdalej od Orzysza.
Pozostał jednak nadal problem Dnia Ziemi w Ełku, a czasu było niewiele.
Procedurę jednak już znałem - w piątek około 15:00 zrywałem się na miasto. Stopem, autobusem, pociągiem - czym się dało jechałem, byle prędzej do domu. Trzymałem w ukryciu cywilne ubrania więc było mi łatwo "bunkrować się" przed kontrolami WSW w podróży.
Proszę sobie wyobrazić, że nie dano mi tam nawet zgody na wyjazd na sam Dzień Ziemi. Imprezę w Ełku (to już oddzielna opowieść), z niezłym myślę skutkiem poprowadziłem także jako uciekinier z jednostki w Reszowie. Z tego jestem dumny. Był to największy Dzień Ziemi wtedy w kraju i zupełnie prekursorski.
Zakończenie. Przygód wojskowych nie koniec.
Po 22 kwietnia 1990 roku, zmęczony podróżami i wydarzeniami postanowiłem odpocząć. Byłem już tzw. "starym żołnierzem" więc nic mnie "nie ruszało". Jednostka (na ulicy Lwowskiej) saperska w której służyłem raczej niczym się nie wyróżniała, choć miała swój koloryt. Było tam dużo górali, więc ciekawe to było towarzystwo. I bardzo zróżnicowane. Pierwszy raz spotkałem autentycznych analfabetów - w jednostce 4 żołnierzy uczyło się czytać. Był śpiewak operowy, który wieczorami zabawiał nas wielogodzinnymi śpiewanymi ariami. Była słynna "plaża" - czyli dach jednego z baraków, gdzie żołnierze opalali się, a panował tam niezwykły bałagan.... Przeżyłem autentyczny napad bandycki na jednostkę w sytuacji kiedy ja byłem dowódcą warty...Był nawet jeden żołnierz mający niezwykła cechę (może wyrażał tak swój stosunek do armii) - gdy się upił koniecznie robił....kupę we własnej sali żołnierskiej....Trzeba było normalnie wyznaczać przy nim warty. W Rzeszowie poznałem sympatyczną dziewczynę, zaprzyjaźniłem się z tamtejszą organizacją anarchistyczną i razem robiliśmy akcje w mieście (ja w mundurze wojskowym, co było oryginalnym połączeniem), jeździłem na wycieczki do Łańcuta.... Jednym słowem sielanka.
I znowu do czasu....
Trafiłem na informacje o dokonywaniu wielkich kradzieży drewna przez oficerów naszej jednostki wojskowej. Wszystko odbywało się podczas corocznego, miesięcznego pobytu na podrzeszowskim poligonie wojskowym. Oficerowie kradli totalne ilości drewna z lasów i na własnych trakach (urządzeniach do przecierania np. desek), będących na wyposażeniu jednostki saperskiej przerabiali to na własne potrzeby. Po takim poligonie przybywało domowych boazerii, altanek itd.. Trak pracował non stop, a dla chłodzenia polewano go wodą - tak robota szła sprawnie. Właściwie wyjazdy na poligon były organizowane tylko po drewno. Wydaje się to niemożliwe? W wojsku wszystko jest możliwe. O podobnych sytuacjach słyszałem też w Orzyszu, tu też mamy dużo lasów na poligonie...
O sytuacji powiadomiłem 2 młodych dziennikarzy z miejscowej prasy i wspólnie przygotowywaliśmy w tej sprawie akcję. Muszę dodać, że zrobienie takiej akcji medialnej w 1990 roku, kiedy jeszcze nie było niezależnej prasy było czymś bardzo trudnym i tylko najodważniejsi dziennikarze 9było ich bardzo mało) się czegoś takiego podejmowali.
Informacja o naszych zamiarach jednak dotarła przedwcześnie do wojska. I proszę sobie wyobrazić co się stało? Oficerowie z jednostki (najprawdopodobniej ) załatwili mi wcześniejsze zwolnienie z wojska, tak abym "broń Boże" nie pojechał na planowany w lipcu poligon. I tak, dzięki temu zdarzeniu w dniu 14 marca 1990 roku wyszedłem kilka miesięcy wcześniej z wojska, a zwolnienie (jak się później dowiedziałem) nieświadomie wystawił mi obecny Marszałek Sejmu, a wtedy wice minister obrony narodowej - Bronisław Komorowski.
Pierwsze, co zrobiłem po wyjściu z jednostki wojskowej , to obejrzałem w rzeszowskim kinie film "Pluton". I tak zakończyłem wojskowy epizod mojego życia.
Tą historię publicznie opowiedziałem po raz pierwszy. Naturalnie skróconą, bo pełna opowieść zajmuje całą noc. Najprawdopodobniej popełniłem trochę błędów (w nazwiskach i stopniach, nazwach) - jednak minęło trochę lat.
Mam na koniec jeszcze prośbę - może ktoś z czytających tą historyjkę będzie mógł dopisać do niej kartę. Po latach chcę wiedzieć komu zawdzięczam przeniesienie do jednostki karnej.
starszy kapral Dariusz Morsztyn
|