|
Byłem w jednostce karnej - Dariusz Morsztyn | | |
część pierwsza | część druga | część trzecia | część czwarta
Część trzecia
Akcja potoczyła się szybko. W nocy, w tajemnicy przed oficerami zorganizowałem tajne spotkanie całej kadry podoficerskiej jednostki, wszyscy kaprale ze służby obowiązkowej - było nas około 30 osób. Do grupy tej chciało dołączyć jeszcze kilkuset żołnierzy niższych stopniem ale uznaliśmy, że na tym etapie - głównie w związku z ryzykiem wydania się buntu - grupy nie będziemy zwiększać. Spotykaliśmy się tak przez kilka kolejnych nocy - był styczeń 1990 roku - i debatowaliśmy nad rodzajem akcji. Większość z nas podzielała moje zdanie, tylko dwóch kaprali wymiękło i nie zgodzili się działać - m.in. Kaszub nazwiskiem Syldak. Stworzyliśmy listę około 30 postulatów naszych w stosunku do wojska i naszej jednostki. Były to wnioski o rozwijanie humanizacji w wojsku, wypłacie zaległych żołdów, zwiększeniu racji żywnościowych, zaprzestaniu organizowania tzw. "panik" czyli wszystkiego tego, co wiązało się z pobytami tu generalicji. Były też wnioski o likwidację dzikich wysypisk śmieci na poligonie orzyskim, który nielegalnie stał się ogromnym składowiskiem niebezpiecznych odpadów mających połączenie z ciekami wodnymi i Jeziorem Sajno. Niestety, nie zachowała się nawet kopia tego dokumentu. Nasze żądania skierowaliśmy oficjalnie do władz wojskowych, ale wiedząc, że będą utajnione - osobiście rozesłałem kopie listów do mediów.
No i stało się. List opublikowała rozgłośnia "Trójki". Od tego momentu w jednostce zawrzało. Trzeba też dodać, że w tamtych latach tego rodzaju działania nie były zbyt popularne ani bezpieczne. To jednak jest wojsko, a tu na demokrację nie ma miejsca.
Pojawiło się w jednostce kilka komisji. Oficerowie, ci na wyższych stanowiskach byli totalnie wściekli. Kilku z nich jeszcze po latach próbowali się na mnie zemścić. We wszystkich naszych działaniach zatailiśmy, kto był "prowodyrem protestu", choć niektórzy się domyślali i co mi imponowało, składali mi nieoficjalne gratulacje - np. właśnie porucznik W. Twierdzili, że zgadzają się z postulatami, choć oczywiście nieoficjalnie. Oficerem z tamtego okresu, który mi najbardziej imponował - był komendantem tzw. "bażanciarni" - był major Mars.
Wojsko przyjęło taktykę uspokojenia nastrojów - atmosfera zawrzała i być może groziło to większym buntem. Żołnierzy najbardziej poruszała sprawa zaległych żołdów i rzeczywiście słabych racji żywnościowych. Od razu wypłacono nam zaległe pieniądze, a jedzenie poprawiło się dosłownie z dnia na dzień. Przeprowadzano z nami rozmowy, ale jak mi się przynajmniej wdaje, nikt z nas nie sypał i trzymaliśmy się razem. Po chwilowym uśpieniu nastrojów wojsko przystąpiło do kontrataku. Wszystkich 30 podoficerów biorących udział w "buncie" przeniesiono do różnych jednostek na terenie całej Polski. Mnie skierowano najdalej. Zastanawiające jest to, że jednak służby wewnętrzne w wojsku działają sprawnie, a ja tego nie doceniałem. Miesiąc przed moim przeniesieniem ówczesny dowódca WSW w Orzyszu (obecnie Żandarmeria Wojskowa) powiedział mi w sekrecie, że na odprawie centralnej WSW komendant z Rzeszowa dopytywał się o moją osobę. Zbagatelizowałem to, traktując, że to żart, a jednak wszystko okazało się prawdą. Trafiłem do Rzeszowa właśnie.
Na tym etapie do działań wkroczyli członkowie mojej organizacji - Harcerskiego Ruchu Ochrony Środowiska. Gdy ja byłem już na południu Polski, oni w trybie alarmowym zwołali się z całego województwa i przyjechali do Orzysza, aby protestować przeciwko mojemu przeniesieniu. Były to działania spontaniczne, nie inspirowane przeze mnie, więc byłem bardzo dumny z moich podopiecznych. To co się działo w Orzyszu przyniosło niezwykłe nowe sytuacje. Tak się złożyło, że wtedy na poligonie orzyskim odbywały się jakieś ważne manewry wojskowe - jeżeli się nie mylę była to tzw. "Tarcza". Pojawienie się kilkudziesięciu młodych ludzi z transparentami "Uwolnić Szefa HROŚ-u" spowodowała istną panikę w wojsku. Rozmawiał z nimi któryś z dowódców. Odwołano przyjazd do Orzysza na manewry Ministra Siwickiego, a tutejszemu Liceum Ogólnokształcącemu - aby pokazać wojsko z innej strony - przekazano budynek koszarowy. Sami byśmy się tego nie dowiedzieli, ale powiedziała nam o tym ówczesna Przewodnicząca rady Miasta - Pani Danuta Liwoch. Zatem coś dobrego wynikło z naszych antywojskwych działań. Punktem zbornym i siedzibą protestujących harcerzy był mój dom, a ponieważ był on zlokalizowany koło komendy WSW - więc sytuacja była bardzo ciekawa. Prowadzono pełną obserwację domu i dokonywano cogodzinnych relacji, ile osób weszło, wyszło itd... Mieliśmy też wtedy telefon na podsłuchu. Harcerze jednak nic nie wywalczyli i co było wspaniałe - nie pojechali do domu, a do Warszawy. Tam, pod Cytadelą - gdzie była komenda główna wojska - kontynuowali akcję. Zachowało się zdjęcie z tego dnia.
Samym przeniesieniem do Rzeszowa nie przejmowałem się zbytnio, ale miałem jeden poważny problem. Był luty 1990 roku, a za 2 miesiące miał się odbyć mój pierwszy, przygotowywany i prowadzony przeze mnie duży miting - Dzień Ziemi w Ełku. Była to pierwsza tego rodzaju impreza w Polsce. Szeroko na jego temat pisała prasa zagraniczna. W tamtych latach była to zupełna nowość. Same działania ekologiczne były prowadzone nowatorsko. W tamtym czasie miałem zaszczyt brać udział w tzw. "zielonym podstoliku okrągłego stołu" - była to grupa 5 osób która tworzyła podwaliny pod późniejszy rozwój ekologii w Polsce. Byli to tacy ludzie: Eizenberger (buddysta i znany psycholog), Mieczysław Górny (reprezentował rolnictwo ekologiczne), Jacek Bożek (szef Klubu Gaja), Jola Pawlak i moja osoba (reprezentowałem edukację ekologiczną).
Powstał problem - jak przygotować tak dużą imprezę będąc odcięty aż w Rzeszowie. Przyjąłem 2 kierunki działań:
Dosłownie co weekend, na tzw. "stałkę" - stała przepustka do wyjścia na teren Rzeszowa - uciekałem z jednostki. Jechałem wtedy do Orzysza. Mój rekord pokonania tej trasy to 11 godzin. Prowadziłem tu różne działania i wracałem tak, aby w jednostce być w poniedziałek rano. Dzisiaj już bym chyba się tego nie podjął...
- Jednocześnie starałem się dosłownie "poruszyć niebo i ziemię", aby wrócić do Orzysza. Uważałem, że zostałem niesłusznie przeniesiony. W mojej sprawie interweniowało razem 5 posłów i senatorów. Szczególnie 2 osoby warte są wymienienia: ówczesny senator Andrzej Wajda oraz niezwykły poseł z Rzeszowa - niestety nie pamiętam już jego nazwiska - chyba Matyszczyk. Była to niezwykła osoba. Takich Posłów już chyba nie ma. Oddany służbie Polsce bez reszty. Był przewodniczącym w Sejmie komisji ds. wojska, więc byłem dla niego "kopalnią wiedzy". Spotykaliśmy się wiele razy i godzinami dyskutowaliśmy.
Po niecałym miesiącu - cud! Zostałem przeniesienie do Orzysza. Natychmiast udałem się w podróż. Wróciłem wieczorem na własną baterię dosłownie "w glorii i chwale". Tak przynajmniej się czułem. Myślałem sobie: "ale wam dałem - zwyciężyłem".
Okazało się jednak, że po raz kolejny nie doceniłem "przeciwnika". Rano ktoś z najwyższych dowódców jednostki - marzec 1990 rok - celowo zamienił mi przydział służbowy i skierował w najgorsze z możliwych miejsc... do jednostki karnej w Orzyszu.
Poczułem się jak "zbity pies".
starszy kapral Dariusz Morsztyn
|
|