Wspomnienia z dzieciństwa - Jürgen Peylo | | |
wstęp | Mazury | mój dziadek | babcia Friederike | wspomnienia o ojcu | Arys
Mazury - kraina mrocznych lasów i krystalicznych jezior
Moje najwcześniejsze wspomnienie wiąże się z latem 1939 roku i Mazurami pełnymi pięknych lasów i jezior. Zatłoczonym samochodem - Hanomag Storm - wyjechaliśmy nad jedno z takich jezior. Już wracając, w drodze powrotnej, zakopaliśmy się w piasku. Wszyscy musieli wysiąść z samochodu i pchać. Wszyscy z wyjątkiem ojca, który prowadził. W środku pozostał także mały Jürgen siedzący na tylnym siedzeniu, dumny ze swoich dwóch lat. Także szczęśliwy, że wszyscy inni musieli wysiąść i pchać, a on mógł pozostać w samochodzie - widać cieszył się specjalnymi względami.
Wreszcie, koła pojazdu z powrotem znalazły się na solidnym gruncie i już bez przeszkód można było kontynuować podróż.
Wkrótce potem, w dniu 1 września 1939 r. wyszło zarządzenie zabraniające używania prywatnych samochodów i Hanomag został postawiony "na kołki".
***
Pewnie byłem nieco starszy, gdy wziąłem udział w rodzinnej wycieczce - w pewien piękny dzień Wielkanocy - do lasu będącego własnością rodziny Bottke.
Piknik obfitował w różne specjały. Oczywiście były również jaja wielkanocne i słodycze ukryte przez zająca w lesie. Mały Jürgen długo zajęty był poszukiwaniem i ciągle coś znajdował. Potem jednak zastanawiał się dlaczego zajączek chował jaja wielkanocne tylko tam, gdzie wcześniej chodził ojciec.
Przykre wspomnienie wiąże się z plażowaniem nad Jeziorem Orzyskim. Matce wydawało się, że mali chłopcy na plaży nie potrzebują żadnych kąpielówek. Nie brała pod uwagę, że małe nagusy wystawione są na kpiny dorastających dziewczynek. Jeszcze dzisiaj czuję się zażenowany - piękny dzień na plaży został gruntownie zepsuty.
***
Niemiłe wspomnienia związane są z innym zdarzeniem. Musiałem mieć wtedy 4 lub 5 lat, kiedy byłem świadkiem wyjątkowego zdarzenia w drodze nad Jezioro Orzyskie.
Pamiętam jeszcze piaszczystą drogę, słońce przebijające się poprzez drzewa i migocącą wodę. Idąc, nagle słyszymy tętent konia galopującego wąską drogą za nami. Kiedy jeździec nas zauważa zrywa konia w bok i pędzi płytką przybrzeżną wodą zalewając konia i siebie bryzgającą wodą. Po chwili znów jest na tej samej drodze i znów skręca do wody i znów wypada na brzeg.
Nie trzeba przekonywać, że my sami i inni przechodnie jesteśmy zszokowani i wystraszeni.
Kiedy idziemy dalej, w pewnej chwili słyszymy krzyki i gwar. Dochodząc widzimy rosnące zbiegowisko.
Między zgromadzonymi ludźmi widzę na ziemi wierzgającego i chrapiącego w cierpieniu konia. Nieco dalej, pod drzewem leży jeździec, niewątpliwie oficer, dziwnie skręcony i nieruchomy. Ktoś popycha nas i krzyczy ostro do kobiet:
- Zabierajcie stąd te dzieci. My odwrotnie, krążymy wokół - wciąż słyszymy chrapliwy głos konia. Za chwilę las przeszywa odgłos wystrzału. Cisza po tym jest niesamowita.
***
Nie każde wspomnienie związane jest z konkretnym wydarzeniem. Pamiętam zabawę na piaszczystej plaży nad jeziorem, zbieranie poziomek (zgodnie z mottem: die guten ins Kröpfchen...), szczelne sklepienie z iglastych drzew. Także lśniące jezioro w Mikoszach, tuż przy fascynującej mnie stajni Kossakowskich (babcia Fryderyka pochodziła z tego gospodarstwa). Pamiętam także groźnie wyglądający czołg ukryty w lesie, w pobliżu drogi.
30.01.2005 Jürgen Peylo
|